Fundacja Estera nawet nie ma poczucia wstydu. Nie mówię: przyzwoitości, bo jak żyję już prawie czterdzieści lat, tak przyzwoitości rozumianej jako uczciwość i szacunek do drugiego człowieka widziałam bardzo niewiele, osobliwie w parareligijnych fundacjach. Ale żyjemy przecież w czasach, w których liczą się takie rzeczy jak PR, wizerunek i bycie twarzą rajstop. Chociażby z tego względu powinna się Miriam Shaded zapalić lampka alarmowa, gdy mówiła dla Newsweeka takie rzeczy:
A o tym, które rodziny z Syrii przyjmie Polska decydowała Fundacja Estera przy współpracy z lokalnymi duchownymi. – Dokładnie sprawdziliśmy, kim są członkowie wytypowanych rodzin, jakie mają powiązania i życiorysy. Przez jakiś czas ich telefony były na podsłuchu, weryfikowaliśmy ich świadectwa chrztu, by mieć pewność, że to chrześcijanie. Także księża znający ich od lat poświadczyli za nich i zapewnili, że reprezentują te same wartości, co my.
Nie zrozumcie mnie źle: osobiście wolałabym, by Miriam widziała, jak bardzo nieetyczna jest lustracja ludzi szukających schronienia i wytchnienia od wojny; żeby choć wykonała maleńki wysiłek umysłowy i postawiła się w sytuacji kogoś, kto stara się o status uchodźcy. Biorę jednak pod uwagę, że priorytety prezeski fundacji mogą być inne. Na przykład jest zobowiązana przeprowadzić selekcję tak, by na obiecaną arkę trafili wyłącznie przedstawiciele jedynego słusznego wyznania, bo inni są jacyś mniej ludzcy. Albo bardziej niebezpieczni. Albo w ogóle jacyś dzicy. (Tak naprawdę rozumiem, że bycie chrześcijaninem w Syrii jest aktem odwagi, ale po co zatem ta weryfikacja? Co z tymi, którzy tego sita nie przejdą i zostaną w Syrii z łatką „publicznie wyrzekł się religii”?)
„Nietolerancja jest mylona z brakiem akceptacji wobec określonych zachowań społecznych, których otwarcie nie akceptujemy, a które są widoczne w kulturach niekonstytucyjnych”.
Miriam Shaded
Więc chciałabym, by chociaż miała poczucie obciachu. By decyzji: czy podsłuchiwać telefony Syryjczyków towarzyszył już nawet nie opór przed tak daleko idącą inwigilacją, ale świadomość, że w „kulturze konstytucyjnej” (czymkolwiek ona jest) pewnych rzeczy się po prostu nie robi.
Katarzyna Paprota