Napisać o Jasiu Kapeli „to tylko troll” to tak, jakby napisać o Cezarym Gmyzie „to tylko dziennikarz śledczy”. Obaj są już nieomal instytucjami komunikatów, które wstrząsają internetowym światem.
Podobnie jest z powieścią „Dobry Troll”. Zrazu czytasz ją jak powieść biograficzną, z rozbawieniem, bo bohater Janusz bywa rozkosznie naiwny; z lekkim zażenowaniem, bo bohater bywa zaskakująco otwarty. Jest szaleńczo zabawny. Jest psychopatyczny. Jest – niespodzianka! – niejednoznaczny.
Cały czas natomiast jest błyskotliwy, inteligentny i pozornie racjonalny.
W pewnym momencie wiesz już, że nie czytasz biografii, tylko powieść gonzo. Jest ci łatwiej, bo nie lubisz Janusza. Jest złośliwy. Jest obrzydliwy. Jest przemądrzały. Pisze okropne rzeczy o swoich rodzicach, babci, koleżankach z klasy i własnym ciele. I prawdopodobnie część z tych opisów jest prawdziwa. Janusz to typ gotów na wszystko. Montuje kamerkę, by podglądać koleżanki. Znęca się nad ludźmi, zwierzętami i pomnikami papieża Polaka (najgorzej!).
I jednocześnie kochasz Janusza za organizację w szkole tygodnia walki z ubóstwem. Za bezkompromisowość, z jaką przywala w teleturnieje i autorytety. Za komiczny, studencki ateizm i trollerską prostotę wyjaśniania świata. Za radosną, bezpretensjonalną lewackość. W sumie to nawet i za to, że lubi penisy, bo opisuje je z sympatią.
Jednym słowem, Janusz jest Gary Stu. Ma supermoce dosłownie z dupy wzięte, przygody, jakie trafiają się tylko w komiksach i stanowi ewidentne alter ego autora. Przechodzi nawet obowiązkową drogę przez cierpienie do gwiazd. W poważnej literaturze uznałoby się to za dyskwalifikującą wadę w konstrukcji bohatera, ale mówimy jednak o specyficznym gatunku, w którym zdarzyć może się wszystko. Świat „Dobrego Trolla” jest łudząco podobny do naszego; jest w nim kościół, telewizja, politycy i biznesmeni, tylko jacyś bardziej dostępni: kościół łatwo oszukać, do telewizji łatwo się dostać, z biznesem i polityką spotkać na żywo. Ale może to przez tę Warszawę, z Warszawy jest faktycznie jakoś dostępniej. Nawet do Marka Zuckerberga.
Większość z nas wyrosła z postaw, jakie prezentuje Janusz. Może dlatego Jaś ucieka w totalną groteskę — by nie dorosnąć. Bo przecież zahacza o kilka ważnych kwestii:
– Wie pan, czytamy różne raporty analityków, instytucji wojskowych. Wszystkie zgadzają się co do jednego: najpoważniejsze wyzwania militarne w tym wieku będą związane z prawami kobiet i globalnym ociepleniem. Jeśli nie chcemy mieć u nas wojny, musimy coś zrobić, żeby ludzie zainteresowali się innymi tematami.
– A nie lepiej byłoby dać równe prawa kobietom i ograniczyć emisję gazów cieplarnianych?
Chłopcy wybuchli śmiechem jak jeden mąż.
— i robi to dojrzale, z ugruntowanym, całościowym spojrzeniem na takie tematy, jak sprawiedliwość społeczna albo wojna kulturowa, jednak postanawia ich nie rozwinąć. Może po to, by nie dać się w sposób typowy dla mikrolewicy rozliczyć, czy zrobił to odpowiednio, wystarczająco, należycie. By po prostu po raz kolejny zostać potraktowanym niepoważnie.
Bo przecież gdy już myślisz, że to na poważnie, wtedy następuje ten moment, gdy chcesz go spytać: Jasiu, czy naprawdę zesrałbyś się na wizji tylko po to, by zaistnieć?
Nie, tak naprawdę nie chcesz zadać tego pytania, nie chcesz znać odpowiedzi. Znasz bohatera i wiesz, że Jaś nim nie jest.
Jest już przecież Janem.
Katarzyna Paprota