Trzeba mieć w kurwę odwagi

Nie chcę na siłę wpisywać „Najgorszego człowieka na świecie” w dyskusję o kobiecym wymiarze alkoholizmu. Ale: książkę napisała kobieta. Książka opowiada o alkoholiczce. Małgorzata Halber pisze z perspektywy bardzo indywidualnej, ale można użyć jej treści, by obalić kilka mitów.

Mit: Nie da się zapaść na alkoholizm przed trzydziestką.
Prawda: da się. Alkoholizm ma swoją dynamikę, jak każda choroba. Większość osób, trafiających na terapie, trafia na nie w fazie tzw. chronicznej – gdy piją już w tak niebezpieczny sposób, że tracą rodziny, domy czy prace. Ale choroba się rozwija i gdzieś na początku tej drogi bez powrotu jest trzydziestolatka, która od kilkunastu lat tęgo tankuje. Małgorzacie Halber postawiono tę diagnozę po prostu wcześniej niż większości osób, które podejmują leczenie.

Mit: Alkoholizm zdarza się tylko w tzw. nizinach społecznych.
Prawda: choroba ta zdarza się wszędzie tam, gdzie ma sprzyjające warunki. Nie jest do końca ustalone, co o niej decyduje, ale przyjmuje się, że wpływ ma triada czynników społecznych, genetycznych i emocjonalnych. Jeśli masz sprzyjające geny, emocjonalność i otoczenie – zachorujesz, pijąc tyle samo, co inni. Małgorzata Halber miała pecha wylosować tę triadę: przebywała przez całe lata wśród ludzi, którzy pili alkohol przy każdej okazji, emocjonalnie została wyposażona w mieszankę zwątpienia w siebie i wrażliwości, ma też w sobie odpowiedni gen.

Mit: Alkoholizm bierze się z picia w dużych ilościach.
Prawda: Picie w dużych ilościach to skutek, nie przyczyna alkoholizmu. Małgosia, pijąc pierwszą sangrię, czuła, że przynosi to jej ulgę. Te świadectwa zresztą się powtarzają: pierwsze doświadczenia z alkoholem są przeważnie przyjemne, a stan upojenia – rozluźnia. Wspomniany komplet czynników sprawia, że to działanie ma dla nas szczególne znaczenie. Pijemy do pewnego etapu choroby tyle samo, co otoczenie.

Mit: Bo pić to trzeba umieć.
Prawda: problem polega na tym, że alkoholizm jest chorobą bezpowrotnej utraty kontroli nad spożywanym alkoholem. Że ta umiejętność picia nieodwracalnie zanikła. Po miesiącu abstynencji pijemy w dwójnasób, bo przecież możemy trochę poszaleć, skoro aż miesiąc posuchy. Idziemy do pubu z postanowieniem „dziś tylko dwa piwa”, a nazajutrz budzimy się w zarzyganych betach. Małgosia opisuje te historie. Uznanie swojej bezsilności to bardzo trudny moment w terapii i część z nas, trzeźwiejących, nadal ma je tylko w rozumie, nie w sercu.

Mit: Kobiety piją samotnie i do lustra.
Prawda: niektóre tak. Jednakże pokolenie dzisiejszych trzydziestolatek od czasów nastoletnich miała spore przyzwolenie na picie publiczne – w pubach, kawiarniach, restauracjach. Mniejsze też niż na ich matki odium spada w przypadku upicia się do stanu niepoczytalnego. Kobiety Generacji X piją publicznie, mogą pić dużo i nie mają z tego tytułu większych sankcji społecznych.

Najwyżej nazajutrz ktoś napisze SMS-a „no wczoraj to poszalałaś, co?”

Zaczynając „Najgorszego człowieka na świecie” miałam w głowie jeszcze zastrzeżenie, jakie pojawia się przy innych opowieściach alkoholowych: że jest dużo barwnych bankietów, a stan, w który wprawia alkohol jest cudowny. Więc właściwie jaki jest problem? Brakuje mi w tych opowieściach tego, co skłoniło bohaterów, by przestać: opisów rzeczy wstydliwych, porażek towarzyskich, publicznych rzygań, godnych pożałowania seksów, tego wszystkiego, co sprawi, że niealkoholicy przeczytają, spoważnieją i powiedzą „Nie, no, faktycznie, to już trzeba było przestać”.

Autorka wyjaśnia:

Bo postanowiłam wreszcie cieszyć się życiem. Ciesz się życiem na trzeźwo, promocja zdrowia i rodziny, uściski misia, przytulanki i wesołe pogaduszki przy kawie. Pozwolicie więc, że swoje przygody Krystyny alkoholiczki i narkomanki będę dozować, bo i mnie, i wam może się pogorszyć i tak niepewne samopoczucie.

I ja to szanuję. Przecież to naturalna troska o własne i nasze zdrowie.

Piszę o tej książce beznamiętnie i paranaukowo, bo wszystkie emocje za mnie wypisała autorka. Na początku historii jest dla mnie Małgorzatą Halber, tą dziewczyną, którą pamiętam z nawijki o Bitelsach i z którą kilka lat temu jechałam w jednym przedziale z Wrocławia do Warszawy. Jej teksty o muzyce nie zawsze rozumiałam, ale ceniłam, bo proponowała w nich coś innego niż „to jest dobre, bo przypomina mi dobrego muzyka, który zrobił coś podobnego 30 lat temu oraz ma wysoką pozycję na liście przebojów”. Jej notki do Codziennika przechodzą przez moje palce i nie zawsze się z nimi zgadzam. Prawie obca, jedna z twarzy z gazet.

Pod koniec jest jednak już dla mnie Małgosią, która siedzi naprzeciw mnie, opowiada swoją-nieswoją historię, z całą otwartością i ufnością. Nie wolno mi tego zawieść i nie wolno mi z tego się śmiać. Trzeba mieć w kurwę odwagi, by to wszystko opowiedzieć.

Dlatego od razu wyłączam w sobie krytyczkę literacką i słucham jej historii.

I przytulam.